środa, 7 maja 2014

Sleeping with the Frenemy***- Chapter 1

***Tak naprawdę, słowo "Frenemy" nie figuruje w żadnym słowniku. Jest to słowo, które w języku angielskim jest jak najbardziej używane. Jednak zostało one wymyślone. Połączenie słowa "przyjaciel" i "wróg". Oznacza wroga, który staje się przyjacielem, bądź przyjaciela, który równocześnie jest naszym rywalem. 

Chapter 1

Something strange*


Cet air qui m'obsede jour et nuit 
Cet air n'est pas ne d'aujours'hui
Un jour cet air me rendra folle
Il parle toujours avant moi
Et sa voix couvre ma voix
Ecoutez le chahut qu'il me fait...**


Może i nie miał jeszcze mrocznego znaku na ramieniu, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że nie potrwa to długo. Wiedział, że Czarny Pan jest nim zainteresowany, i że z pewnością w dość krótkim czasie się o niego upomni. Nie był jeszcze gotowy na podjęcie tak trudnej decyzji. Nie kierowała nim żądza władzy, tak jak jego ojcem. Nie był ślepy... Widział, że Czarny Pan liczy się tylko ze sobą. Że władza którą był w stanie powierzyć, mogła zostać w każdej chwili odebrana. Tak naprawdę, to było tylko złudzenie posiadania władzy. To Czarny Pan rządził po ciemnej stronie i każdy jego podwładny tak naprawdę, nie różnił się niczym od zwykłego pionka, którego w każdej chwili można było się pozbyć. 

Z drugiej strony, co jeśli jasna strona przegra? Czy nie spotka go gorszy los niż u boku Czarnego Pana? A jeśli wygra? W końcu Wspaniałemu Potterowi nie raz udało się uratować własny tyłek po spotkaniu z Czarnym Panem, co dotychczas nie udało się jeszcze nikomu... Chciał mieć pewność, że znajdzie się po stronie, po której jego rodzinie nie groziłoby niebezpieczeństwo. Pal licho ojca, on i tak był zepsuty do szpiku kości. Dawno przestał go podziwiać.. Zawsze był taki dumny.. A teraz? Teraz kłania się przed sadystycznym potworem uważając, że jest zwycięzcą. Że ma władzę, której tak naprawdę nie posiada. Jest jedynie sługusem. I nawet nie potrafi tego przyznać. Nie potrafi przejrzeć na oczy. 

Nie miał zamiaru skończyć jako podnóżek Czarnego Pana. Nie był na tyle głupi. Jednak co miał zrobić jeśli Czarny Pan sam się o niego upomni? Nie może przecież prosić tego głupca Dumbledora o ochronę.. Kto by mu uwierzył, że chce być po jasnej stronie. Nie może też pozostać neutralny, albo wybierze Czarnego Pana i będzie musiał czołgać się pod jego nogami wyznając swoją lojalność, albo przejdzie na jasną stronę narażając na bezpieczeństwo siebie i swoją matkę. Żadna z opcji nie napawała go optymizmem. Jednakże po jasnej stronie z pewnością nie karali nikogo Cruciatusem za nieposłuszeństwo. 

Draco westchnął zrezygnowany wpatrując się w nieruchome błonia z okna swojego prywatnego dormitorium. Początkowo cieszył się, że wreszcie, może się uwolnić od głupawego towarzystwa  swoich współdomowników. Jednak teraz, brakowało mu ciągłego chrapania Crabba, dzięki któremu przynajmniej wiedział, że ktoś nadal jest obok. Oczywiście w życiu by się do tego nie przyznał. 

Ponownie wrócił myślami do czekającej go decyzji.  Jego duma nie pozwalała mu od tak po prostu podejść i powiedzieć, że zmieni strony jeśli obiecają, że nic nie stanie się jego matce. Tak naprawdę gdyby miał stuprocentową pewność, że Narcyza jest bezpieczna, nie wahałby się nawet chwili.  

Ale jedno było pewne, po stronie Czarnego Pana, nie czekało ich nic dobrego. Tylko jak sprawić, aby inni uwierzyli, że naprawdę nie ma zamiaru wspierać czarnej strony? Przecież od wieków czarodzieje ze Slytherinu są czarnoksiężnikami i szumowinami, jak powiada jasna strona. Taki na przykład Potter, on i Slytherin to coś tak skrajnie różnego, że gdyby kiedykolwiek miał jakimś cudem znaleźć się w jego domu, nastąpiłby koniec świata. Toż to przykład bezmyślnego bohatera, który poleciałby z pomocą marnej szlamie, trzymając w ręku garść kamieni i mając nadzieję, że uda mu się wygrać z tuzinem śmierciożerców. Totalny bezmózg, głupi gryfiak, który jest na tyle naiwny, aby zaufać każdemu potrzebującemu. 

Draco gwałtownie wciągnął powietrze wpadając na pewien pomysł. 

Jeśli chciałby zdobyć zaufanie jasnej strony, to od kogo najlepiej zacząć? Od Pottera! No przecież. Jak mógł wpaść na to dopiero teraz... Gdyby jakimś cudem udało mu się przekonać tego głupka, że nie ma złych zamiarów, może udałoby się załatwić dla jego matki jakąś bezpieczną kryjówkę, zanim Czarny Pan zechce go naznaczyć. Wtedy mógłby mu się przeciwstawić nie obawiając się o jej życie. 

Tylko jak to zrobić? Gdy tylko widzi tego zapatrzonego w siebie Chłopca-Zbawcę, ma ochotę zetrzeć mu tą jego buźkę w proch. Ale gdyby postarał się być choć troszeczkę milszy? Tak tylko odrobinę.. I dobrowolnie zgłosił się do bycia z nim w parze na eliksirach? W końcu Snape ostatnio dość często tworzył pary pomiędzy Ślizgonami, a Gryfonami na swoich lekcjach. 

Wystarczyło tylko spróbować nie rzucić się na niego z pięściami i ograniczyć wyzwiska do powiedzmy, trzech dziennie? Przerażająco mała liczba, ale jeśli ma coś zdziałać musi się poświęcić. Z gracją wpajaną mu od dziecka, zeskoczył z parapetu i zamaszystym krokiem skierował się do ogromnej szafy przy przeciwległej ścianie. Szybko przebrał się ze swojej jedwabnej, oczywiście zielonej piżamy, w błękitny sweter z dekoldem w serek i czarne wąskie spodnie. Następnie narzucił na siebie szatę z logiem Slytherinu na piersi, i przypiął odznakę prefekta. 

Zbliżał się czas śniadania, więc wychodząc ze swoich komnat skierował się na sam środek pokoju wspólnego Ślizgonów i jednym machnięciem różdżki sprawił, że we wszystkich dormitoriach rozbrzmiał głośny dzwonek. Po niecałej minucie z pokoi zaczęli wychodzić niezbyt szczęśliwi Ślizgoni. 

-Och, jak wspaniale, że wszyscy już są na nogach-powiedział omiatając wszystkich wzrokiem. Młodsze roczniki niemal kuliły się pod jego spojrzeniem.-Dobrze wiedzieć, że jesteście tacy punktualni. Ślizgoni nigdy się nie spóźniają. Widzę wszystkich za pół godziny w Wielkiej Sali. I ani minuty dłużej. Spóźnienie będzie srogo karane- zgromił wzrokiem kilku pierwszaków, i z zadowoleniem ruszył ku wyjściu z dormitorium. 

Czekał go jeszcze poranny obchód po lochach, zanim z uczuciem spełnionego obowiązku będzie mógł zjawić się w Wielkiej Sali na śniadanie. Poza tym musiał jeszcze przemyśleć plan działania. Nie chciał żeby Potter pomyślał, że coś knuje jeśli wydawałby się zbyt miły. Co jest praktycznie niemożliwe, ale jednak.. Musiał postępować stopniowo, przemyślanie. Miał coraz mniej czasu. 

Unosząc wysoko podbródek, pewnym krokiem ruszył lochami na codzienny obchód. Nie wiedział jaki sens miało szlajanie się po korytarzach z samego rana, gdy na pewno żaden Ślizgon nie wypuścił się jeszcze na korytarz. Ale z jakiegoś cholernego powodu, był to obowiązek każdego prefekta. W sumie nie można powiedzieć, że mu to przeszkadzało. Odkąd mieszkał sam, i tak słabo sypiał, więc mała rundka po korytarzu przynajmniej zajmowała mu jakoś czas. I na dodatek mógł w spokoju pomyśleć. 

Wracając do Pottera. Jak miał postarać się o jego uwagę, gdy ten praktycznie cały czas spędzał w towarzystwie Świętej Trójcy Gryffindoru. Głupia szlama i ten przebrzydły rudzielec.... Jeśli naprawdę miał zamiar zmienić strony, będzie to oznaczało, że musi zacząć ich przynajmniej tolerować, a nie starać się wymordować. To będzie trudniejsze, niż mi się wydawało, pomyślał. 

W końcu ten wiewiór potrafi być bardziej denerwujący niż Potter. Ale Malfoyowie przecież słyną z opanowania. Jeśli będzie musiał, uda mu się go zignorować i nie odpowiadać na żadne zaczepki. A jeśli jeszcze bardziej się postara, da radę nawet przygryźć język, aby samemu nie powiedzieć nic obraźliwego w ich kierunku. W końcu to dla dobra sprawy, pomyślał. 

Przygładzając swoje idealnie ułożone blond włosy, zerknął na czarodziejski zegarek zdobiący jego nadgarstek, i stwierdzając, że już czas aby uraczyć Wielką Salę swoją obecnością, powoli ruszył  w stronę pobliskiego gobelinu, aby zaczekać na Pansy i Zabiniego. Po niecałej minucie wspomnieni pojawili się w umówionym miejscu i cała trójka bez słowa ruszyła w stronę Wielkiej Sali. 

Cisza jednak nie trwała zbyt długo. 

-Draco...-Poważny ton, którym dziewczyna wypowiedziała jego imię, skutecznie odwrócił jego uwagę od planowania pierwszych działań w kierunku zmiany stron.

-Tak, Pansy?-Zapytał czując małe ziarenko niepokoju, Pansy rzadko kiedy bywała poważna.

Dziewczyna nerwowo wciągnęła powietrze jakby szykując się, aby powiedzieć coś ważnego.

-Dostałam dzisiaj list-powiedziała po chwili z zaciśniętymi ustami spoglądając przed siebie.-Rodzice poinformowali mnie, że Czarny Pan zamierza niedługo powiększyć swoje szeregi. Chce naznaczyć dzieci najwierniejszych śmierciożerców...- Dodała łamiącym się głosem. 

Co jak co, ale Parkinson nigdy nie chciała stanąć po tej samej stronie co jej rodzice. Chociażby przez szpecący jej zdaniem, ciało tatuaż. Ale także dlatego, że nawet będąc Ślizgonką, nie za bardzo paliła się do mordowania wszystkich dokoła. Oczywiście, była wredna i wyrachowana, ale nie była bezmyślną morderczynią. Nie podniecała się torturowaniem innych. Tak samo jak Draco. Może i lubił kogoś zgnoić, ale nie był mordercą. I w najbliższym czasie raczej wolałby nim nie zostać. 

Zauważył, że Blaise wzdrygnął się nieznacznie. Sprawa była poważna. Najwyraźniej zostało mu mniej czasu, niż myślał. Jeśli szybko czegoś nie zdziała, zarówno on jak i jego przyjaciele, będą zmuszeni do przyjęcia Mrocznego Znaku. Trzeba było działać. 

-Chcecie wspierać Czarnego Pana?-zapytał starając się, aby jego głos nie zadrżał.

Zabini spojrzał się na niego, jak na kompletnego debila. Tak samo, jak Pansy. 

-Gdybyśmy chcieli, czy mówilibyśmy Ci o tym, że nie mamy zamiaru przyjmować Mrocznego Znaku?

Racja, pomyślał przypominając sobie ich niedawną rozmowę. Raczej nie palili się do zasilania szeregów śmierciożerców. Wzdychając postanowił, że niedługo wtajemniczy ich w swój plan. Musieli mieć sprzymierzeńców z jasnej strony, jeśli chcieli podjąć ryzyko ucieczki przed swoim przeznaczeniem. 

-Muszę upewnić się, że moja matka jest bezpieczna- wymamrotał spoglądając na powrót przed siebie.-Wtedy będę mógł przeciwstawić się mojemu ojcowi. Nie mam zamiaru siedzieć i bezczynnie patrzeć, jak zamieniają nas w parszywych sługusów... Nie pozwolę, aby nas zniszczył. 

Parkinson w milczeniu pokiwała głową. 

-Rozumiem, że masz jakiś plan. 

Draco uśmiechnął się ponuro.

-Ależ owszem, problem tylko z jego realizacją... Nie do końca jestem pewien, czy się uda.

Niemal w tym samym momencie w którym pojawili się w drzwiach prowadzących do Wielkiej Sali, dokładnie naprzeciwko nich pojawiła się Święta Trójca. Draco zauważył, jak Potter spina się gwałtownie, jakby czekając na obelgę, którą zazwyczaj obrywał w takiej sytuacji. Weasley z uprzedzeniem zacisnął pięści, a Granger zaciskając usta w wąską kreskę czekała na moment w którym mogła interweniować.

Jednak Draco nie zamierzał nic robić w tym kierunku. Ledwie obdarzając ich spojrzeniem, wyminął Świętą Trójcę i dumnym krokiem skierował się do swojego stołu wraz z towarzyszącymi mu przyjaciółmi.

Pierwszy punkt zaliczony, pomyślał całkiem zadowolony z tego, że udało mu się powstrzymać przed zgnojeniem Pottera.

-Widzieliście to??-Doniosły głos wiewióra rozległ się za jego plecami.

Aż poczuł ochotę, aby odwrócić się i ujrzeć ich wyrazy twarzy.

-On tak po prostu odszedł. TAK PO PROSTU!-Weasley najwyraźniej był bardziej zszokowany, niż Malfoy przypuszczał.

"Brawo wiewiór, jesteś bardzo spostrzegawczy" pomyślał, nie mogąc się powstrzymać przed ironicznym uśmieszkiem.

Gdy tylko zajęli swoje stałe miejsca przy stole Ślizgonów, Pansy zerknęła na niego pytająco robiąc nieokreślony gest w stronę Gryfonów.

-Co to miało być? Nagle zapałałeś miłością do tych ofiar losu?

Draco prychnął mimowolnie.

-W życiu. Po prostu doszedłem do wniosku, że czas przestać  robić sobie wrogów.-Malfoy spojrzał na nią znacząco, wiedział, że pojęła o co chodzi.

Parkinson skrzywiła się nieznacznie, jednak w zrozumieniu pokiwała głową.

-Mam rozumieć, że ma to związek z twoim planem, tak?

Malfoy z gracją uniósł filiżankę do swych ust i upił mały łyk swojej ulubionej kawy, dopiero po chwili zerkając na przyjaciółkę.

-To nie czas i miejsce, aby o tym mówić- powiedział kiwając głową w kierunku otaczających ich Ślizgonów. Każdy z nich mógł być potencjalnym szpiegiem. W końcu nie mieli pewności ile osób z ich domu zostało już naznaczonych. Nie mogli pozwolić, aby wyszło na jaw, co zamierzają zrobić.-Och Pansy, skoro aż tak nalegasz możecie razem z Blaisem wpaść dzisiaj do mnie na herbatkę-dodał nieco za głośno.

-Draco, jakiś ty łaskawy- prychnęła niemal od razu skapnąwszy się, o co chodzi.

-Może zdecydujemy się uraczyć Cię swoją obecnością- stwierdził Zabini nonszalancko odchylając się na krześle.

-Znakomicie-podsumował Draco smarując przy tym kawałek bagietki swoim ulubionym dżemem brzoskwiniowym. 

Z uwielbieniem biorąc pierwszy gryz kanapki instynktownie zerknął na stół Gryffindoru. Niemal od razu napotkał wymierzone w siebie spojrzenie Pottera. Z całych sił starając się panować nad mimiką swojej twarzy, omiótł go najbardziej beznamiętnym spojrzeniem na jakie było go stać, po chwili wracając do delektowania się swoją kanapką.

Oczami podświadomości widział jego zdezorientowaną minę. 


~o~

Dotychczas zawsze, gdy ich spojrzenia się spotykały, Malfoy albo posyłał mu ironiczne uśmieszki, albo wpatrywał się w niego z jawną nienawiścią. Harry nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Przez dłuższą chwilę obserwował Malfoya zastanawiając się, co sprawiło, że zachowuje się  tak dziwnie.. Niepodobnie do siebie.. No bo od kiedy ten arogancki dupek, puszcza płazem okazję do zrównania go z ziemią?

Coś jest nie tak... Pewnie znowu coś knuje, pomyślał Harry mrużąc podejrzliwie oczy. 

Na razie jednak nie miał zamiaru się tym przyjmować, miał na głowie dużo poważniejsze problemy. Od niemalże tygodnia jego głowę nawiedzały coraz gorsze wizje, który Voldemort niemal z lubością mu wysyłał. Powoli udawanie przed przyjaciółmi, że nic się nie dzieje stało się coraz trudniejsze. Nie może też iść do pani Pomfrey i poprosić o eliksir Bezsennego Snu, ponieważ Dumbledore zacząłby znowu wypytywać o powody jego bezsenności. A przed nim prawie nic nie może się ukryć. 

Nie chcąc więc, aby ktokolwiek dowiedział się o męczących go koszmarach... Zmuszony był każdego wieczoru nakładać zaklęcie wyciszające wokół swojego łóżka i mieć nadzieję, że żaden z kolegów nie wstanie wcześniej, i nie zauważy jak spowodowany koszmarami rzuca się po całym łóżku. 

Harry zdjął okulary i pomasował obolałe skronie starając się zachować trzeźwość umysłu. Niemal codziennie budził się o czwartej nad ranem zlany potem, i pomimo snu, kompletnie wyczerpany. Brał prysznic, a następnie spacerował po szkole mając nadzieję, że zrobi się senny i jeszcze przed śniadaniem uda mu się chwilę zdrzemnąć. Już kilka razy praktycznie został złapane przez tą głupią kocicę, panią Norris. Gdyby nie fakt, że był w posiadaniu peleryny niewidki nie mógłby poruszać się po zamku tak swobodnie. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak musiałby sobie radzić gdyby nigdy jej nie dostał. Milion razy to właśnie ona, ratowała go z opresji. 

Starając się nie zasnąć na siedząco, niezdarnym ruchem ręki złapał za pobliski kubek hojnie nalewając sobie stojącą obok kawę.

-Harry, wiesz, że picie takiej ilości kawy jest niezdrowe- powiedziała Hermiona, przypatrując mu się ze zgorszeniem. 

Harry nie miał zamiaru się tym przejmować. Gdyby nie kawa, nie potrafiłby normalnie funkcjonować. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że powoli staje się od niej uzależniony. 

-Mionka, najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie dybie na moje życie. Dlaczego miałbym się przejmować taką błahostką?-Zapytał lekko zirytowany, dla podkreślenia swoich słów biorąc porządny łyk napoju. 

Hermiona skrzywiła się nieznacznie, postanowiła jednak milczeć. Harry był z tego powodu, jak najbardziej zadowolony. Nie miał nastroju do słuchania jakichkolwiek pouczeń. Rozsiadając się wygodnie zerknął na swojego najlepszego przyjaciela, nie mogąc powstrzymać się przed małym uśmiechem. 

Ron jak zwykle pochłonięty całą stertą jedzenia piętrzącego  się na jego talerzu, nic nie zauważył.  Z lubością oblizywał palce po właśnie skonsumowanym udku kurczaka, gdy zniesmaczona Hermiona trzepnęła go w tył głowy swoją torbą. 

-Ronaldzie Weasley! Nie zachowuj się jak prosie-powiedziała podniesionym głosem, przyciągając uwagę kilku siedzących najbliżej osób. 

Ron zaczerwienił się nieznacznie, jednak po dłuższej chwili wrócił do przerwanej czynności, na co Hermiona zdegustowana odwróciła wzrok. 

-Czy on naprawdę nigdy nie nauczył się jeść w bardziej cywilizowany sposób?-Jęknęła patrząc na Harrego, jakby w poszukiwaniu wsparcia. 

Harry pokręcił tylko głową w rozbawieniu.

-Mionka, nie przejmuj się. Kiedyś obróci się to przeciwko niemu- powiedział.

-Ej..- oburzone sapnięcie Rona, tylko jeszcze bardziej go rozbawiło.-Fajnie to tak obgadywać swojego najlepszego przyjaciela?

Harry poklepał go przyjaźnie po ramieniu, wracając do swojej niedokończonej kanapki. 

-Co mamy pierwsze?-zapytał starając się zmienić tor rozmowy. 

-Eliksiry- odpowiedziała Hermiona.

Harry westchnął zrezygnowany, nienawidził tego przedmiotu. Miał jednak nadzieję, że w tym roku podniesie swoje oceny. Przez całe wakacje podczas których siedział zamknięty w swoim pokoju, miał czas aby bardziej szczegółowo przejrzeć swój podręcznik. Kilka rzeczy nadal było dla niego niezrozumiałych, jak na przykład, dlaczego nie można po prostu wrzucić całego składnika do kociołka, tylko pokroić go na ośmiocalowe kawałki. Przecież  i tak w końcu znajdzie się w tym samym miejscu. Ale ogólna wiedza na temat poszczególnych eliksirów, na pewno się poprawiła. 

Zerknął na zegarek, na ręku Hermiony i niemal zachłysnął się z przerażenia. Zostało zaledwie dziesięć minut do pierwszej lekcji. Szybko  rozejrzał się po Wielkiej Sali, dopiero teraz zauważając, że zostało w niej zaledwie kilka osób. 

-Spóźnimy się na eliksiry- powiedział, zrywając się szybko z miejsca i poprawiając wiszącą na ramieniu torbę. 

Ron i Hermiona ruszyli w ślad za nim, i biegiem zaczęli przemierzać szkolne korytarze, aby w ostatniej chwili dotrzeć do lochów i zająć odpowiednie miejsca. Kilka sekund później drzwi klasy otworzyły się i zamknęły z głośnym hukiem. Snape najwyraźniej miał bardzo zły humor. Jak kula gradowa ruszył do swojego miejsca na przodzie klasy i odwracając się do uczniów, zgromił ich lodowatym spojrzeniem. 

Harry zdenerwowany przełknął ślinę, tak samo jak reszta Gryfonów, a Neville wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. 

-Nie mam zamiaru tolerować w mojej pracowni jakichkolwiek oznak niesubordynacji- zaczął podniesionym głosem.-Nie mam też nastroju do oglądania żałosnych prób uwarzenia czegokolwiek zadowalającego. Od dzisiaj każdy nieudolny uczeń Gryffindoru...- niemalże wypluł nazwę naszego domu z obrzydzeniem-...będzie pracował w parze z osobą ze Slytherinu. Macie szczęście, może choć raz uwarzycie coś powyżej nędznego.- Dokończył następnie łącząc wszystkich w pary. 

Hermiona musiała dzielić ławkę z Pansy Parkinson. Ron z Goylem, z czego ani jeden, ani drugi nie był zadowolony. A Neville z Zabinim. Następnie Snape odwrócił się w stronę Harrego.

-A kogóż my tu mamy, Potter wreszcie punktualny..- Snape wygiął wargę w ironicznym uśmiechu.-Ty Potter, siądziesz z Malfoyem..-Praktycznie wypluł jego nazwisko i nie czekając na wykonanie polecenia, odwrócił się w stronę tablicy i jednym ruchem różdżki sprawił, że pojawiła się na niej nazwa dzisiejszej mikstury.

Harry wkurzony zgarnął swoją torbę i podręcznik od eliksirów, bez słowa zajmując miejsce przy swoim największym wrogu. O dziwo, Malfoy ponownie nie uraczył go żadną obelgą, nawet nie patrząc w jego kierunku. Harry zmarszczył brwi, jednak nic nie powiedział. To nie on zawsze zaczynał kłótnię, i nie miał zamiaru tego zmieniać.  Nie dając po sobie poznać, że takie zachowanie go zdziwiło, w milczeniu wpatrzył się w górującego nad wszystkimi profesora. 

-Na dzisiejszej lekcji uwarzymy eliksir zwany Wywarem Żywej Śmierci. Czy ktoś wie na czym polega działanie eliksiru?

Ręka Hermiony niemal natychmiast poszybowała do góry, jednak Snape tak jak to można było przypuszczać, zatrzymał swój wzrok na Potterze. 

-Nikt nie wie? Może Potter uraczy nas odpowiedzią na to pytanie?

Harry przełknął nerwowo ślinę, lecz wyprostował się i spojrzał na profesora z wyzwaniem. Pamiętał definicję tego eliksiru, była jedną z pierwszych jakie przestudiował w  te wakacje. 

-Ależ oczywiście profesorze- odpowiedział nawet nie siląc się, aby ukryć pobrzmiewającą w głosie ironię.-Eliksir powoduje omdlenia, które dla niedoświadczonych czarodziejów mogą być podobne do śmierci. Jest także wykorzystywany jako środek łagodzący ból. W zbyt dużych ilościach, może jednak spowodować uszkodzenie mózgu, a nawet śmierć. 

Można było zauważyć jak jedna brew profesora Snape'a drga niebezpiecznie, jednak nie dając nic po sobie poznać zadał następne pytanie. 

-Chyba nie byłoby z mojej strony zbyt wielką prośbą abyś wymienił składniki eliksiru, Potter- wysyczał, uśmiechając się obrzydliwie, jakby już osiągnął jakieś zwycięstwo. 

Harry pozostał jednak niewzruszony. Możliwość dopieczenia temu staremu nietoperzowi wystarczająco polepszyła mu humor. 

-Korzeń asfodelusa, piołun, korzeń waleriany...- Zaczął wymieniać, nie mogąc zignorować zszokowanego spojrzenia swojego przyjaciela, jak i także pełnego dumy spojrzenia Hermiony.- ...i Sopophorus. 

Po raz pierwszy zobaczył, jak twarz profesora Snape'a wykrzywia się w tak ogromnej złości.

-Koniec teorii, bierzcie składniki i do roboty- warknął, po czym złowrogo powiewając swoimi czarnymi szatami zasiadł za ogromnym biurkiem zawalonym kupą papierzysk i nieidentyfikowanych przedmiotów. 

Harry odwrócił się chcąc pójść po składniki w końcu wątpił, żeby to Malfoy ruszył swoje cztery litery, aby go wyręczyć. Gdy zauważył, że Malfoy wyprzedza jego ruchy i samemu kieruje się na tyły klasy. Zaskoczony stanął w miejscu obserwując, jak po chwili blondyn wraca z naręczem składników. 

-Na co się tak gapisz, Potter?- Malfoy nawet nie spojrzał na niego znad rozkładanych na stole przedmiotów.- Bierz się do roboty.

Harry otrząsnął się z szoku słysząc brzmiącą w głosie blondyna irytację. Nawet jeśli starał się udawać całkowicie obojętnego, nie do końca mu to wychodziło. Harry zastanawiał się nad tą dziwną zmianą zachowania chłopaka. 

Szybko szepcząc " Aquamenti" napełnił kociołek przejrzystą cieczą, następnym zaklęciem rozpalając pod nim ogień. Rzucił okiem na blondyna jednak ten zbyt zajęty był miażdżeniem korzenia asfodelusa. 

Nie widząc innego wyjścia, zajął się krojeniem piołuna w paski. Nawet nie starał się, aby były równe. Paski to paski, prawda?

-O Salazarze! Potter, co ty wyprawiasz?-Przerażony głos Malfoya skutecznie odwrócił jego uwagę, przez co ostatni z pasków wyszedł dwa razy grubszy niż poprzednie. 

-A co miałbym robić?-Zapytał z irytacją.-Kroję ten przeklęty piołun. 

Malfoy z niedowierzaniem spojrzał na znajdujące się przed Harrym kawałki piołuna. Nigdy nie widział, aby ktokolwiek był takim ignorantem. 

-Potter, czy twoim zdaniem.. to są równe kawałki?

Draco z całej siły starał się zabrzmieć spokojnie. Harry zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

-No nie, ale nigdzie nie było napisane, że muszą być równe. 

Draco starał się nie rzucić na niego z pięściami. Naprawdę, to miał być zbawca świata? Zaczynał myśleć, że wszechświat wyciął im wszystkim niezły dowcip. Na końcu języka miał kilka niezłych epitetów określających tępotę tego czarnowłosego debila, jednak przypominając sobie swoje postanowienie, wziął kilka odprężających oddechów zanim ponownie się odezwał. 

-Potter, to jest wiedza ogólna.. Czy przez wszystkie te lata nie zauważyłeś, że ważenie eliksirów polega na precyzji? Czy twoim zdaniem precyzją można nazwać pociachanie czegoś byle jak? 

Harry już naprawdę dosyć miał tego przemądrzałego dupka. 

-A co za różnica, skoro i tak wszystko wyląduje w kotle?-Zirytował się nawet nie zauważając, że stopniowo zaczyna podnosić głos. 

-Och, naprawdę..-Malfoy przykrył oczy dłonią, jakby nie wierząc w to co miał zamiar zaraz zrobić. 

Jednym ruchem złapał oburzonego Gryfona za ramię i skierował się na tyły klasy biorąc w dłoń jeszcze dwa dodatkowe piołuny, po czym z powrotem zaciągnął go do ławki. 

-Malfoy, co ty sobie wyobrażasz?! Zabierz ode mnie swoje oślizgłe łapska!

Zagryzając wargi, aby nic nie odpowiedzieć, puścił Pottera i rozłożył składniki na blacie. 

-Potter, byłbyś łaskaw się na chwilę zamknąć?

-A to niby czemu?

-Bo chce ci pokazać, na czym polega różnica-oznajmił i nie przejmując się jego kompletnie niezrozumiałym wyrazem twarzy, odkroił dwa idealnie odmierzone plasterki.

Biorąc w dłoń jeden z nich, uniósł go w kierunku Pottera.  Chłopak wpatrywał się w niego, zastanawiając się czy nie oszalał. Draco westchnął cierpiętniczo wciskając mu odkrojony kawałek.

-Spróbuj.

Harry otworzył usta w zdziwieniu. Raz po raz wpatrywał się to w kawałek piołuna, to w blondyna nie rozumiejąc o co mu chodzi. 

-Boże... Potter chyba nie jesteś na tyle głupi, aby nie wiedzieć co znaczy "spróbuj" ?-Draco nie wytrzymał spoglądając na niego, jak na najobrzydliwszego robaka. 

Harry w złości zacisnął zęby mierząc go pełnym nienawiści spojrzeniem.

-Wiem co oznacza "spróbuj" Malfoy.. Nie wiem tylko po co mam to zrobić. 

Draco przewrócił oczami.

-Chcę ci pokazać, dlaczego tak ważne jest, aby każdy kawałek był takiej samej wielkości... Nie mam zamiaru pozwolić ci schrzanić tego eliksiru, Potter. Moja ocena na tym nie ucierpi. 

Harry bez słowa podniósł do ust kawałek piołunu i polizał go krzywiąc się nieznacznie. 

-Gorzkie-podsumował odkładając kawałek na miejsce. 

Draco sięgnął tym razem po kawałek wcześniej pokrojony przez Pottera. 

-Teraz to- powiedział tylko, podsuwając mu go pod nos. 

Harry bez słowa wyjął mu go z ręki i polizał z zaskoczeniem unosząc brwi. 

-Tym razem jest słodkie.. Ale dlaczego? 

Draco nie odpowiedział wrzucając następny kawałek do miseczki i ucierając, aż do powstania gładkiej masy. 

-Spróbuj.- Miseczkę także odsunął w jego stronę. 

Harry zaintrygowany wsadził do niej palec oblizując go następnie. Tym razem było słone. Nie miał zielonego pojęcia co zrobił Malfoy, ale mógł przysiąc, że to był ten sam piołun i nic do niego nie dodawał. Tylko go starł... Więc jakim cudem? 

Draco tymczasem sięgnął po następny kawałek i zamiast zetrzeć, po prostu zmiażdżył. Tym razem nawet nie zdążył odsunąć miski, Harry po prostu wyciągnął rękę nad jego ramieniem i spróbował piołuna w nowej postaci. 

Kwaśne. 

-Malfoy nie wiem, jak ty to zrobiłeś, ale za każdym razem smakuje inaczej..- Odparł po chwili czekając, aż blondyn wyjawi mu puentę tego wszystkiego. 

Draco uśmiechnął się jedynie krzywo pod nosem, szybkim machnięciem różdżki sprawiając, że   użyte miski na powrót stały puste i gotowe do ponownego użycia. 

-Skoro sam potrafisz odczuć różnicę pomiędzy starciem, a zwykłym zmiażdżeniem.. Tak samo jak pomiędzy idealnie ukrojonym kawałkiem, a pokrojonym byle jak.. To czy nadal myślisz, że eliksirowi nie zrobi różnicy, w jaki sposób dodasz składniki?-Zapytał, przysięgając sobie w duchu, że to ostatni raz gdy pomaga tej zakale. 

To było tylko i wyłącznie dla dobra mojej własnej oceny, pomyślał. Harry momentalnie zrozumiał, o co chodziło Malfoyowi. Krytycznym wzrokiem spojrzał na uprzednio pokrojony przez siebie piołun i bez słowa sięgając po ten nowy przyniesiony przez Malfoya, w skupieniu starając się ukroić równe części. 

Draco zadowolony z sukcesu, na powrót zajął się swoim korzeniem. Do końca lekcji nie wymienili ze sobą ani jednego słowa, po prostu całą uwagę skupiając na warzeniu eliksiru. Jako jedni z pierwszych osiągnęli idealną barwę i konsystencję. 

Harry z zachwytem przyglądał się wręcz idealnie uwarzonemu eliksirowi, czując się dumnym, że po raz pierwszy całkowicie zrozumiał jego warzenie. Humor zepsuł mu jedynie fakt, że to właśnie dzięki Malfoyowi zawdzięcza swój sukces. 

Kilka minut przed końcem lekcji, profesor Snape jednym ruchem różdżki porozsyłał po klasie fiolki do których następnie kazał przelać eliksir. Malfoy wyręczył w tym Harrego, przy okazji podpisując ich fiolkę i odnosząc na biurko nauczyciela. Gdy tylko nadszedł koniec lekcji, Potter podniósł swoją torbę i zawieszając ją na ramieniu, gotował się na wyjście z klasy, gdy czyjaś dłoń nagle spoczęła na jego ramieniu. 

-Dobra robota, Potter. Kto by się spodziewał...-Wyszeptał Malfoy, jak zwykle lekko ironicznym tonem, po czym nie zważając na zszokowane spojrzenie Harrego, minął go i wyszedł z klasy w towarzystwie podążających za nim Zabinim i Parkinson. 

Może i trochę przesadził, pomyślał skręcając w kierunku sali od starożytnych run, ale warto było zobaczyć wyraz twarzy Pottera. Miał nadzieję, że nie zajmie długo przekonanie go do siebie. Raz na jakiś czas pomoże w czymś temu głupkowi i sprawi, że zacznie patrzeć na niego bardziej przechylnie. Ale jak ma powiedzieć, że chce zmienić stronę? Do tego jeszcze nie doszedł. Nie mógł przecież palnąć od tak sobie, że nie chce wspierać Czarnego Pana. Potter doszukiwałby się powodów, a on nie miał zamiaru znosić litości, gdy zmuszony by został do zdradzenia, że boi się o życie swojej matki. 

Był jeszcze ten problem, że Potter widział wszystko tylko w czarno-białych barwach. Albo złe, albo dobre.. Przecież nic takie nie jest.. Wszyscy ci gryfoni żyli w poczuciu złudnego bezpieczeństwa. Podczas gdy ślizgoni już od małego zdawali sobie sprawę z powagi tej wojny. Każdego dnia zastanawiali się kogo z nich wybierze Czarny Pan, kto z nich zginie. Po części właśnie dlatego nienawidził ich beztroski. Ich swobodnego podejścia do życia. Nieświadomie zaciskając dłoń wokół paska swojej torby wkroczył do sali w której miała odbyć się następna lekcja. Miał czas aby ochłonąć, zanim ponownie będzie musiał powstrzymywać swoje nerwy na wodzy. Dzisiejszego dnia mieli mieć tylko jeszcze jedną lekcję z Gryfonami. Opiękę nad magicznymi zwierzętami. Cholera.. nie lubił tych paskud, które pokazywał im ten niedorobiony olbrzym. 


~o~

Harry nawet nie miał zamiaru myśleć teraz nad zachowaniem Malfoya. Po tym co usłyszał przed wyjściem z sali eliksirów, doszedł do wniosku, że albo Malfoy zwariował, albo ktoś się w niego wielosokował. Nie ma innego wyjaśnienia.  Malfoy chwalący Pottera... Koniec świata. 

Ledwo słuchając rozmowy w którą zaangażowali się jego przyjaciele, przypomniał sobie treść swojej dzisiejszej wizji. Wzdrygnął się mimowolnie, a jego rysy stwardniały. Jeśli Voldemort myślał, że takimi marnymi zagrywkami coś zdziała, grubo się mylił. Znowu próbował wysłać mu fałszywą wizję... Ale tym razem Harry potrafił ją odróżnić.. W końcu nie zajmował się w wakacje tylko przeglądaniem podręczników. Ćwiczył też oklumencję. Uważał, że potrafił juz jako tako ochronić swój umysł przed atakiem, jednak na razie wolał tego nie zdradzać. Każdego wieczora zdejmował osłony, które za dnia budował w swoim umyśle i za każdym razem wychodziło mu to coraz łatwiej. Dopóki nie miał pewności, że opanował tą umiejętność wystarczająco dobrze, nie miał zamiaru próbować ochrony swojego umysłu przed Voldemortem. Każda nieudolna próba w końcu mogła go tylko rozwścieczyć i sprawić, że przy następnych atakach będzie używał więcej siły. 

Dopóki więc nie miał pewności, że uda mu się całkowicie zamknąć umysł przed czarnoksiężnikiem, nic nie próbował. Skupiał się za to na dostrzeganiu różnic  pomiędzy specjalnie wysłaną wizją, a pomiędzy taką na którą Voldemort nie miał wpływu. Byli właśnie w drodze na mugoloznawstwo, gdy poczuł, że jego blizna zaczyna pulsować przejmującym bólem. 

Zagryzł wargę starając się to zignorować, co zazwyczaj pomagało, jednak ból zamiast się zmniejszyć, przybrał na sile. 

Zatrzymał się gwałtownie niezdolny do zrobienia następnego kroku. Zaciskając oczy, przytknął dłoń do blizny i syknął z bólu. Paliła żywym ogniem. 

-Harry?-zaniepokojony głos Hermiony docierał do niego jak przez mgłę.-Harry?! Co się stało?!

Harry ponownie jęknął z bólu, nie zdając sobie sprawy, że powoli osuwa się na posadzkę, nie poczuł nawet chwytających go rąk przyjaciela. Jego świat zmniejszył się do jednej małej kulki pulsującej przenikliwym bólem. Ostatkami sił starał się nie krzyczeć. Czuł jak coś ciepłego spływa po jego czole zalewając twarz. 

-Szybko! Niech ktoś wezwie panią Pomfrey!!-Przeraźliwy krzyk jakiejś dziewczyny z młodszego roku, był ostatnim co usłyszał zanim zapadł się w ciemność. 

_______________________________________________

* Coś dziwnego

** To wrażenie, które wywołuje u mnie obsesję  dniem i nocą,
    To wrażenie, które nie narodziło się dziś,
    Pewnego dnia doprowadzi mnie do szaleństwa.
    Zawsze mówi przede mną,
    A jego głos pokrywa mój.
    Posłuchaj tego chaosu, który we mnie wywołuje...

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział przypadł wam do gustu. Sama nie jestem do końca pewna, jak mi wyszedł.